Info
Ten blog rowerowy prowadzi outsider z miasteczka Częstochowa. Mam przejechane 59366.41 kilometrów.Więcej o mnie.
Wykres roczny
Archiwum bloga
Wpisy archiwalne w miesiącu
Czerwiec, 2008
Dystans całkowity: | 647.80 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | b.d. |
Średnia prędkość: | b.d. |
Suma podjazdów: | 7680 m |
Liczba aktywności: | 1 |
Średnio na aktywność: | 647.80 km |
Więcej statystyk |
Dane wyjazdu:
647.80 km
0.00 km teren
h
km/h
Piątek, 20 czerwca 2008 | Komentarze 0
Ten wyjazd był planowany na zeszły rok, zaplanowaliśmy go jeszcze w czasie wyprawy na Ukrainie ale niestety nie złożyło nam się i z wyjazdu nic nie wyszło. Za to w tym roku nie było z tym żadnych problemów, pomysł powrócił na wiosnę i wszystko się udało zaplanować: termin, trasę, przejazd, wstępne koszty pozostało więc tylko zapiąć rowery na dach samochodu i ruszyć na podbój Rumuńskich Karpat. Trasa zaplanowana przez Furmana była naprawdę ambitna czyli żadnych kompromisów w kwestii wysokości na jakie wjedziemy ;): na początek Trasa Transfagarowska a na deser najwyższa przejezdna przełęcz Karpat - Urdele. W czwartek 19.06.2008 ładujemy się do auta i zaczynamy rumuńską przygodę.ALBUM ZDJĘĆ - RUMUNIA
Dzień 1 Sibiu- Dystans 59 km Czas jazdy 3h 28 minut
Po raz pierwszy doświadczam dobrodziejstwa umowy z Shengen, opustoszałe przejścia graniczne powodują że nie tracimy czasu jak to było dawniej na odprawy celne, to naprawdę fajne ułatwienie. Dopiero na Rumuńskiej granicy zerkają w nasze dowody i jedziemy dalej. Dojeżdżamy do docelowego miasta Sibiu, tracimy trochę czasu na znalezienie porządnego parkingu, udaje się nam to w hotelu ale musimy trochę poczekać na ustalenie ceny przez managera (do tej pory nie mieli takiego przypadku) dlatego pokrótce zwiedzamy miasto, naprawdę jest ładne i zabytkowe. W końcu płacimy 150 lei, rozpakowujemy się, zapinamy sakwy i ruszamy: kierujemy się bocznymi drogami na Shigishoarę. Mijamy cygańskie wioski w których bieda jest aż nazbyt widoczna. Żeby nie było zbyt kolorowo dopada nas ulewa, pit zaczyna narzekać na koło (siada mu bębenek) a furman zalicza glebę przez klakson samochodu. Z powodu zmęczenia podróżą naszym głównym celem było odjechanie za miasto najdalej jak się da i znalezienie jakiegoś miejsca na spanie co udaje nam się na jakiejś niewielkiej przełęczy. Na dobitkę w momencie gdy już znaleźliśmy miejsce na biwak pitowi wkręca się w koło przerzutka (nikt nie wie jak to się stało) ale udaje się ją naprawić.
Dzień 2 Sigishoara-Agnita Dystans 120 km Czas jazdy 7h 33 minuty
Jedziemy do Shigishoary. W mieście odnajdujemy sklep rowerowy (nie bez kłopotów bo ciężko dogadać się po angielsku) i pit kupuje całe nowe tylne koło bo jego stary bebenek ledwo zipie. Upał jest okropny, jedziemy na stare miasto trochę poglądać i zjeść obiadek. Po wyjeździe z miasta spotykamy dwóch Austryjaków: ruszyli z Budapesztu i jadą do Constancy, chwilę sobie standardowo konwersujemy, wymieniamy się mailami, w międzyczasie podjeżdża do nas dwóch cyganów, najpierw chcą fajki a potem proponują nam panienki. Zbywamy ich i jedziemy dalej. Skręcamy w boczną drogę na Agnitę, na początku jedzie się całkiem fajnie ale po pewnym czasie okazuje się że lądujemy na jakiejś leśnej drodze na niebieskim szlaku pieszym w dodatku chyba niekoniecznie biegnącym tam gdzie chcemy. Komary chcą nas zeżreć więc decydujemy się na drogę na azymut w stronę widocznej w oddali wiochy. Zrobiło się naprawdę ciekawie, przedzieramy się przez jakieś chaszcze i zarośla, trawy są już wyższe od nas i w momencie gdy zastanawiamy się nad odwrotem furman wynajduje jakieś przejście na pola skąd już do wioski prowadzi ubita droga. Wyjeżdżamy w typowo cygańskiej wsi Lacobeni, opada nas chmara dzieciaków proszących o cukierki których nie mamy (ile bym tego musiał wozić żeby każdemu cygańskiemu dziecku dać chociaż jeden) więc przyspieszamy żeby opuścić to miejsce. Jak to zwykle bywa w takich przypadkach pitowi spada łańcuch więc dzieciaki mają ubaw. W końcu dojeżdżamy do Agnity, chłopaki trochę odwodnieni (ja na szczęście przypadkowo miałem większy zapas wody) rzucają się na wodę i po uzupełnieniu płynów wyjeżdżamy za miasteczko szukać noclegu. Udaje nam się to dość blisko drogi ale miejsce jest całkiem w porządku.
Dzień 3 Balea Lac Dystans 74 km Czas jazdy 5h 33 minuty
Dzisiaj atakujemy przełęcz Balea Lac czyli wspinamy się na trasie Transfagaraskiej. Właściwie jest to ciągły podjazd mający ok 35 km przy czym pierwsze 10 km to raczej płasko delikatnie pod górę a po 10 km zaczyna się prawdziwy podjazd. Upału ciąg dalszy więc ulgę przynosi nam kąpiel w zimnej górskiej rzece, robimy też małe pranko w celu usunięcia 'zapachów' które czują inni ale my nie :). Odświeżeni (z powodu temperatury na dość krótko :( ) ruszamy dalej mieląc pod górę. Jest ciężko ale jak zwykle w takich przypadkach ten wysiłek jest wynagradzany przepięknymi widokami które rekompensują nam wszystko. Ta trasa jest naprawdę widokowo cudowna, chyba jedna z najładniejszych jakie do tej pory jechałem. Na górze pomimo upału wieje chłodny wiaterek i leży jeszcze śnieg co w sumie na 2000 tys m n.p.m. nie powinno nas dziwić. Po drodze zyskujemy sobie uznanie i chyba rowerzyści nie są częstym widokiem bo zauważam że jesteśmy dość częstym obiektem fotograficznym. Na szczycie (GPS wskazuje 2030 m n.p.m.), w celu uczczenia chwili pozwalamy sobie na piwo w schronisku; nie muszę dodawać jak smakuje zimne wyborne piwo Ursus na tej wysokości po takim wysiłku :)) W końcu się zbieramy, przejeżdżamy tunel i czeka nas upragniony zjazd. Zjeżdżamy tylko kilka km i przewidując kłopot w znalezieniu dobrej miejscówki na namiot (na drugi dzień okazało się że chyba ze zmęczenia trochę dramatyzowaliśmy) zatrzymujemy się w hotelu. Obowiązkowy prysznic :)) i lulu.
Dzień 4 Curtea de Arges-Rumnicu Vilcea Dystans 152 km Czas jazdy 7h
Wypoczęci, czyści i w doskonałych humorach zaczynamy długi zjazd. Zjazd ma ok 20 km, co to za przyjemność to wie tylko ktoś kto te 30 km wcześniej podjechał. Niestety nic nie trwa wiecznie i zaczyna się jazda po niewielkich górkach a potem dość długo płasko i w sumie nieciekawie. Docieramy do miasta Curtea de Arges i po krótkim obiadku jedziemy cały czas w kierunku Urdele. Wjeżdżamy w mocno zurbanizowany teren, przejeżdżamy miasto Rumnicu Vilcea a za nim wioska przy wiosce, zaczyna się zmierzch a miejscówki na nocleg nie ma. W końcu po przejechaniu 152 km gdy mamy już naprawdę dość udaje nam się dogadać z jakąś kobitką i nocujemy na jej polu kukurydzy. Miejsce okazało się całkiem przyzwoite bo niedaleko była studnia (a więc kąpiel w zimnej odświeżającej wodzie). Jedyna wada to niestety miejsce niezbyt równe co dało nam trochę w kość podczas spania.
Dzień 5 Horezu-Novaci-Rinca Dystans 71 km Czas jazdy 5h 24 minuty
W mms na stronkę furman napisał jutro będzie piekło. Myślę że chciał napisać to trochę na wyrost (albo coś wiedział ale nie chciał nas dołować) ale niestety nie pomylił się ani na jotę. Przejeżdżamy przez Horezu i kierujemy się na Novaci. Upał osiąga maksymalne temperatury przez cały czas kręcimy wykańczające interwały: kilka km serpentynki w górę tylko po to żeby za chwilę znów te kilka km zjechać czyli pomimo wysiłku jesteśmy cały czas na tej samej wysokości i tak przez pół dnia. Pijemy litry wody i mam wrażenie że wszystko co wypiję za chwilę jest na mojej koszulce w postaci potu. W końcu docieramy pod główny podjazd na Urdele, w pewnym sensie cieszę się że te interwały się skończyły, już chyba wolę długi jednorodny podjazd. Ale serpentyna pod Urdele jest koszmarna. Podjazd jest wylany specjalnym klejącym asfaltem który ma powodować lepszą przyczepną kół samochodów ale dla nas to masakra, rower sam nie pojedzie ani na jotę, tyle ile przekręcisz korbą tyle podjedziesz i to wkur... mlaskanie opon. W końcu asfalt się kończy i dojeżdżamy do wioski Rinca a właściwie do budującego się kompleksu hoteli, pensjonatów itd., rozmach imponujący, prawdopodobnie wkrótce będzie to drogi kurort. Wykończeni bierzemy nocleg w pensjonacie, za tak niską cenę grzechem byłoby nie skorzystać z dobrodziejstwa prysznica, zresztą za taki wysiłek należało nam się. Nocleg na 1500 m npm.
Dzień 6 Urdele Dystans 98 km Czas jazdy 6h 27 minut
Ten nocleg w pensjonacie to był świetny pomysł, zregenerowaliśmy się całkowicie dlatego w doskonałych humorach wjeżdżamy na szutrówkę dokończyć dzieła, droga jest trudna, dużo luźnych kamoli ale przyznam że po wczorajszym asfalcie po tych kamolach jedzie mi się znacznie lepiej. Widoki znów wywołują uśmiechy na twarzach, doświadczamy prawdziwego mtb i po to właśnie tam jechaliśmy. Nigdzie nie ma zaznaczenia że ten najwyższy punkt to już tu dlatego robimy sobie fotki w miejscu gdzie gps furmana pokazuje teoretycznie najwyższą wysokość (ok 2140 m n.p.m.). Chwilę sobie odpoczywamy w pełni ciesząc się z wysokości, widoków i chwili. Zjeżdżamy w dół, słoneczka się nie czuje na tej wysokości ale wiemy że będziemy przypieczeni konkretnie. Podczas tego zjazdu furman łapie pierwszą i ostatnią gumę wyprawy. Znów wbijamy się na asfalt, zatrzymujemy się na obiad w przydrożnym barze. Chwilę marudzimy ale czas się zbierać. Nie wiem dlaczego ale następny podjazd mnie zaskakuje, jakoś tak nie brałem go pod uwagę :) a tu trzeba podkręcić na 1600m npm. Na szczęscie zostajemy wynagrodzeni bardzo długim i szybkim zjazdem na którym tracimy 1000m z wysokości. W planach mamy wbicie się na boczną drogę do Sibiu ale niestety nie udaje nam się zlokalizować gdzie mamy skręcić i przejeżdżamy ją. Po drodze mijamy kilka tam i kilka miejscowości. Robi się za późno żeby się wracać więc znajdujemy miejsce na nocleg i rozkładamy namioty. Wreszcie mamy całkiem płaskie miejscówki z tyłu płynie rzeka, można powiedzieć sielanka ale humory psuje nam świadomość że przez tą pomyłkę jutro jedziemy główną droga wśród tirów.
Dzień 7 Brezoi-Sibiu Dystans 73 km Czas jazdy 3h 40 minut
Dzisiaj wracamy do Sibiu. Jak pisałem jedziemy główną drogą 65 km, naprawdę żadna przyjemność i nie polecam nikomu. Może tragedii nie ma ale przyjemności też nie, dodatkowo słoneczko znów nam dopala. Zmęczeni drogą docieramy do Sibiu i pakujemy się w samochód. I to by było na tyle.
Rumunia jest w tej chwili na najlepszym etapie do podróżowania rowerem, jak pokazało doświadczenie spokojnie można kupić wszystko jeśli chodzi o wyżywienie, można znaleźć potrzebne części rowerowe, spokojnie można znaleźć kwaterę czy pensjonat/hotel (to oczywiście w miejscowościach typowo turystycznych). Jednocześnie nie ma problemu ze znalezieniem darmowego miejsca pod namiot (oprócz miejsc mocno zurbanizowanych). Nie ma problemu z policją (pamiętam jeszcze 6 lat temu czepiali się i trzeba było dawać łapówy).
Rumunia daje wspaniałe doświadczenia, niezapomniane widoki i radość z jazdy po wysokich górach. Możemy cofnąć się w czasie na bocznych drogach i zobaczyć najnowsze samochody w miastach. Ani razu nie doświadczyliśmy żadnych niemiłych zaczepek bo nawet w Lacobeni było to tylko żebractwo dzieci.
Jednocześnie widać już rękę i pieniążki z Unii, buduje się coraz więcej dróg, hoteli oraz powstają wręcz całe miejscowości wypoczynkowe. Dlatego już za kilka lat może się okazać że nie będziemy tak wolni podróżując po Rumunii jak obecnie.
Na koniec pozostaje mi tylko zachęcić do odwiedzin tego wspaniałego kraju i życzyć podobnych wrażeń jakie ja miałem dzięki tej wyprawie.
ALBUM ZDJĘĆ - RUMUNIA
Kategoria Wyprawa